niedziela, 14 czerwca 2020

INTRODUKCJA





Dear Reader…
If you find a link or other flaw on this or any other blog of mine 
that does not work - let me know - I'll fix it :-)

------------------------------------------------------------------------

Czytelniku szanowny …
Jeżeli znajdziesz na tym lub innym moim blogu link lub inny mankament, 
który nie działa - daj znać – naprawię to :-)







... ja - Jan Pawul - Ślązak narodowości polskiej !!
______________________________________________________________________
Dolnoślązak z urodzenia (1952),
Ślązak z wyboru (1972) i do końca ...



... over 70 blogs author - red by over 2.912.000 readers worldwide ...
_____________________________________________________
check them all under below link:




... wszystko co fajne w jednym miejscu ...
+ cytaty zebranych w internecie materiałów

!! chwilowo google / blogger stwarza jakieś problemy
z odczytem tego ogromnego cudo-bloga
nagle i niespodziewanie zniknęło MENU z kilkudziesięcioma linkami z prawej strony
staram się to zbadać o co chodzi ??



!! to jest blog o tym jak JA pamiętam Dzierżoniów 
z moich dziecinnych i młodzieńczych lat ...
- czyli taka moja "ziemia święta" we wspomnieniach

+ coś tam jeszcze ...



rozkosz dla oczu ...
przecudowne foto Arkadiusza Krzyżaniaka
zdolności autora to jedno, a przepiękny widok natury i miasta na jej tle - to drugie :-)))))) 



... mieszkałem tam gdzie oni - jacyś Niemcy, jacyś Żydzi. Jeszcze nie tak dawno tu byli - chodzili po tych ulicach schodach, podłodze - wieki całe budowali to piękne miasto.

Pierwsi w większości uciekli ze strachu i za grzechy własne oraz swego bandzior-świr-wodza - resztę wypędzono. Ci drudzy opuścili miasto w wyniku komuszej nagonki politycznej i nie tylko.

Wtedy w latach '50, '60 nie zastanawiałem się nad tym. Dzisiaj tak - dzisiaj myślę o tym wszystkim (szczególnie tworząc tego bloga) co działo się na tej ziemi.

To nie jest tylko nasze miasto. Nie byłoby Dzierżoniowa gdyby nie Reichenbach i oni - ci którzy miasto mozolnie budowali, a co na tym blogu pokazuję wyraźnie.

***

Oryginalna i historyczna nazwa miasta nadana mu przez jego niemieckich założycieli
i budowniczych to REICHENBACH. Po II wojnie światowej w wyniku zmian terytorialnych 
w Europie Niemcy stracili kontrolę nad regionem na rzecz Polski. Wówczas to, po pewnych wahaniach i niezdecydowaniu kombinowano z różnymi nazwami - DROBNISZÓW, RYCHBACH by wreszcie w roku 1946 ustanowić nazwę DZIERŻONIÓW.







chłopak z Dzierżoniowa ...

Właśnie w Dzierżoniowie spędziłem pierwsze 20 lat mojego życia. Nie wszystko mi się podobało ale i tak wracam do tego z sentymentem. Może dlatego że innego życia nie miałem i pamiętam tylko to ...

Oto fragment mojej książki / eKsiążki 'DISCJOCKEY - zdeptane marzenia' 

nawiązujący do lat spędzonych w Dzierżoniowie.
http://disco-dj-memorabilia-for-sale.blogspot.com  



DISCJOCKEY
... zdeptane marzenia ...



... ludzi światłych i inteligentnych 
       od ludzi prymitywnych i głupich
       odróżnia mądrość czyli wiedza o przeszłości ...






Intro ... (text z roku 2002)

W latach ’70 - kiedy na świecie działy się niezwykle ciekawe rzeczy, kiedy za oceanem rodziła się muzyka disco, Polska i Polacy pozostawali (bez ich winy) w głębokim zacofaniu i niewiedzy na temat w/w zjawisk. Byliśmy szczelnie oddzieleni od świata i cywilizacji słynną „żelazną kurtyną”, którą opuścili komunistyczni władcy naszego kraju. Owa „żelazna kurtyna” nie przepuszczała wiadomości, muzyki, rodzących się w Nowym Jorku nagrań, mixów itp. rzeczy. Narodowi polskiemu, a raczej części tego narodu, śmignęło koło nosa wiele ciekawych zdarzeń. Ówczesne polskie media kierowane przez specjalnie dobrane, usłużne wobec „władzy” niedouczone ćwoki z pełną nieświadomością, a być może z perfidnym rozmysłem (kto to wie?) spowodowały, że w umysłach i pamięci Polaków (poza nielicznymi wyjątkami) nie było i nie ma wiedzy o tamtych czasach, o ludziach którzy tworzyli disco.

Od momentu politycznego przełomu w 1989 roku minęło kilkanaście lat w czasie których tzw. muzyczne biznes i media w Polsce zajęte były przede wszystkim: piractwem i tworzeniem fortun budowanych na zwykłym złodziejstwie. Kradli i handlowali tym co drogą losowych wypadków stało się tutaj znane, popularne i mogło przynieść szybkie dochody. Dalekie to wszystko było od prawdy i wiedzy mogących zniwelować przepaść dzielącą Polaków od osiągnięć światowej kultury. Czas leczy wszelkie choroby społeczne toteż i w Polsce widać z lekka przejawy zdrowego.

Są na przykład wreszcie możliwości pisania – pisania także i o tym, co jak już wspomniałem, uciekło Polakom (poza kilkoma wyjątkami) koło nosa pozostawiając w ich umysłach pustkę i niewiedzę na temat pewnych zagadnień związanych z cywilizacyjnym dorobkiem muzycznym ludzkości. Wychodząc z założenia, że lepiej późno niż wcale – piszę informując o tym co w/w pustkę i niewiedzę pozwoli zapełnić: faktami, nazwiskami, tytułami, datami i opisami zdarzeń. 


W czasach kiedy zaczynała się historia disco nikt nie dbał o to (szczególnie tu w Polsce !!) aby zachować dla potrzeb porządku historycznego różne istotne fakty, nazwiska, zdarzenia i daty. Z tego też powodu (dziś po latach) dość trudne i nieprecyzyjne jest ustalenie jak to się wszystko zaczęło.

Pierwsze kroczki ...


Najpierw było zbieranie zdjęć. Pierwsze dostałem od Zbyszka Sękowskiego (jego tata był ważnym działaczem partyjnym w mieście) mieszkającego na ul. Pocztowej w Dzierżoniowie, kuzyna mojego kolesia z dzieciństwa Andrzeja Błaszczyka, z którym spotkaliśmy się jak mieliśmy po jakieś 5 lat. Andrzej przeprowadził się do domu obok mojego. Trzymaliśmy się bardzo długo jako dwaj kolesie i dopiero kiedy mieliśmy po jakieś 16, 17 lat wszystko zaczęło się zmieniać. Każdy poszedł swoją drogą.

Zaczęło się od filmu The Beatles – rysowanie napisów i obrazków na murach.
Potem za kasę ze szkolnego SKO – pierwsza rock’n’rollowa płyta kupiona w komisie - 7” EP (epka) Niemen, Michaj Burano, Toni Keczer. Nie miałem wtedy gramofonu i nie mogłem jej posłuchać, ale miałem ją i samo patrzenie na nią sprawiało mi przyjemność. Płytę tą pierwszy raz odtworzyłem wiele lat później. Takie to było życie, takie czasy – komuno-PRL-bieda.

W 1967 / 68 roku słuchałem godzinami Studio Rytm - Polskiego Radia czy Radio Luxembourg i naśladowałem jakimś bełkotem mającym być niby to językiem angielskim tych deejayów z radia. Matka mnie pytała czy nie postradałem zmysłów czy co – czemu tak bełkotam i wykrzykuję coś tam na tym swoim strychowym pokoiku 1.5m2.

W 1969 roku skolegowałem się z chłopakami z tzw. (przeze mnie) Radio RTV z dzierżoniowskiego Technikum Radiowo – Telewizyjnego w Dzierżoniowie. Pamiętam jak tyraliśmy po nocach ćwicząc i nagrywając programy – kierowane następnie do emisji w głośnikach szkolnego internatu (jakieś 400 słuchaczy) + głośnikach na szkolnych korytarzach, (jakieś 900 słuchaczy) uruchamianych na długiej, 20 minutowej przerwie. Dużo czasu wtedy zajmowało mi pisanie tekstów komentarzy do nagrań z trudem zdobytych / wypożyczonych płyt. Następnie teksty te ćwiczyłem godzinami aby je wreszcie nagrać jako tzw. „deejay gadka do mikrofonu”. Szło fajnie, ale jak wszystko miało to swój początek jak też i koniec.

Łza na płycie


Mam w swej kolekcji płyt, uzbieranej z wielkim trudem przez ostatnie 30-40 lat, jedną taką szczególną, symboliczną, która wywołuje w mej pamięci wspomnienia. Nie gram już tej płyty bo mi jej szkoda, a poza tym strasznie trzeszczy bo swoje przeszła. Czasem tylko na nią patrzę, po czym zamykam oczy, a z pamięci wydobywają się obrazki sprzed wielu, wielu lat. Kiedy ponownie otwieram oczy by spojrzeć na płytę, zanim schowam ją do kuferka, zauważam na jej powierzchni coś malutkiego i mokrego co rozlewa się wąską strużką pomiędzy rowkami. Czas zatarł ostrość obrazów, ale pamiętam niektórych ludzi, miejsca, okoliczności i sprawy nadające wówczas sens memu życiu.




The Beatles


Była późna i ciepła wiosna roku 1966, mieszkałem wtedy w Dzierżoniowe niewielkim malowniczym mieście u podnóża Sudetów. W miejscowym kinie "Piast" wyświetlano angielski film pod tytułem "The Beatles". W innych krajach pokazywano ten film pod oryginalnym tytułem "A Hard Days Night".

W domu się nie przelewało, a zatem chcąc iść do kina musiałem sobie sam wykombinować kasę na bilet. Wypatrywałem na pobliskich skwerach i w zaniedbanych parkach lokalnych pijaczków. Tych nie brakowało wtedy, jest ich też uciążliwy nadmiar i dzisiaj. Moczymordy, jak zwała ten element moja mama, zawsze zostawiały flaszki po gorzale pewnie dlatego, że nie chciało im się tego nosić do odległych skupów butelek. Znałem dość dobrze swoje miasto jak też miałem nieźle "obcykany" cały okoliczny teren. Zbierałem wszystkie te butelki i to był mój sposób na zarabianie jakiejś tam mizernej, ale jednak kasy. Po kilku dniach zbierania było mnie wreszcie stać aby sobie kupić bilet i zasiąść wygodnie w kinowym fotelu.

Z bijącym sercem oczekiwałem na to co zobaczę. Pojęcia nie miałem co zobaczę, ale jakimś dziwnym sposobem wyczuwałem, że coś się święci. Wolno zgasły światła, z za obrazu walnęła muzyka jakiej jeszcze nie znałem, nigdy nie słyszałem. Przesuwające się przed moimi oczami obrazy, postacie Beatlesów oraz śpiewane przez nich wspaniałe przebojowe piosenki wciągnęły mnie w oglądaną historię niczym w zaczarowaną bajkę.

Miałem zaledwie 14 lat - otwarty, chłonny umysł i czułem jak w ciemnościach dzierżoniowskiego kina "Piast" ulegałem coraz większej fascynacji tym co widziałem i słyszałem. Film trwał jakieś 80, a może 100 minut, ale mnie wydawało się, że to była chwilka zaledwie pomiędzy pierwszymi obrazkami, które ujrzałem na ekranie, a końcowym napisem The End. Dziś z perspektywy lat mogę szczerze napisać, że moja młodość dzieliła się na okres przed i po obejrzeniu filmu "The Beatles". Przed filmem byłem najzwyczajniejszym chłopakiem jakich miliony wzrastały w Polsce lat '60. W tygodniu jak każdy biegałem do szkoły, po szkole brudziłem się i darłem spodnie na płotach i drzewach. W niedziele na życzenie rodziców pełniłem obowiązki ministranta w miejscowym kościele. Nie zdawałem sobie tak naprawdę sprawy, że są inne kraje, ludzie i zjawiska takie jak The Beatles i ich muzyka. Moje życie wyznaczał rytm egzystencji rodzinnego domu i miasta.

Matka, ojciec, młodszy brat, kilku bliższych i dalszych kolegów, okoliczne ulice i place gdzie spędzaliśmy dzieciństwo to było wszystko co znałem, co miałem i co w zupełności mi wystarczało, z czym było mi bardzo dobrze. Kilkadziesiąt minut przed kinowym ekranem i tym co na nim się działo zburzyło sielski spokój całego tego mojego świata, w którym się dotychczas wychowywałem. Do młodego umysłu zakradł się jakiś bakcyl, który z czasem ogarniał go coraz bardziej powodując pewien zamęt czy coś takiego. Zobaczyłem i usłyszałem to "inne", to coś co w umysłach milionów mnie podobnych dzieciaków zrewolucjonizowało poglądy (takie jakie mogą mieć kilkunastoletnie dzieciaki) na najbliższe otoczenie czy pojęcie o odległym świecie. Zaczęły się jakieś marzenia, dążenia, całkiem nowe i nieznane mi wcześniej pragnienia. Spodobał mi się ten nowy stan rzeczy i coraz głębiej i głębiej wciągała mnie ta nowa fascynacja.





Zaczęło się zbieranie fotografii i biografii big beatowych zespołów. Z kolegami z klasy założyliśmy zespół i chcieliśmy grać tak jak Beatlesi czy im podobni, którzy jak grzyby po deszczu wyrastali w Polsce i poza nią. Światowa rewolucja kulturalna i społeczna lat '60 stała się faktem i bardzo mnie cieszyło, że brałem w tym, na swój sposób, ale jednak jakiś tam udział. Pewnie gdyby nie Elvis Presley w USA i Beatlesi w Europie to zupełnie inaczej potoczyłyby się losy milionów młodych ludzi na całym świecie, losy całej muzyki, losy wszystkich muzyków, artystów i wszystkiego co się z tym zawsze wiązało i wiąże.

Był sobie deejay


Jesień roku 1968 była chłodna i deszczowa. Dużo czasu spędzałem wówczas w moim maleńkim pokoiku na poddaszu przerobionym własnymi rękoma z części strychowej komórki. Miałem szesnaście lat i dostawałem wypieków na twarzy gdy późną nocą, w tajemnicy przed wychowującą mnie i mojego brata samotnie matką, z rozwartymi z przejęcia ustami, wsłuchiwałem się w głos człowieka z radia. To było Radio Luxembourg 208, a głos należał do znakomitego angielskiego discjockeya Alana Freemana. Był to pierwszy discjockey, którego słyszałem w swoim dotychczasowym, krótkim życiu i zarazem wstęp do fascynacji tym zawodem. Wkrótce zacząłem próby naśladowania takiego sposobu mówienia, prezentowania muzyki z płyt.

Wszystko było udawane bo za biedny byłem, aby posiadać jakiekolwiek płyty czy gramofon ze sprzętem nagłaśniającym. Nie zdawałem sobie wtedy sprawy co robię i po co. Był to jakiś niekontrolowany odruch, wewnętrzna potrzeba. Życie wzbogacało mnie o nowe doświadczenia, żądało poświęceń i wyrzeczeń. Dokonanie wyboru pomiędzy tym co było powszechnie uznawane, szanowane i zalecane młodym ludziom, a tym co było w ówczesnej Polsce fantazją, pustką, niczym - stało się dla mnie wielkim problemem mającym w dalszej przyszłości położyć się ponurym cieniem na moim życiu. W końcu wybrałem. Mimo wszelkich niesprzyjających mi w tamtych czasach, przeróżnych okoliczności, dążyłem do tego, aby zostać discjockeyem. Godziny ćwiczeń, rozmyślania, słuchania. Wreszcie praca w domach kultury i szkolnym radiowęźle.




Był słoneczny i dość ciepły wiosenny dzień roku 1970 gdy mój utalentowany kolega malował dwa ogromne plakaty grupy Led Zeppelin informujące, że wkrótce odbędzie się prezentacja płyty Led Zeppelin II w Domu Kultury Zakładów Bawełnianych "Bielbaw" w malowniczo położonej u podnóża Sudetów Bielawie. Ja natomiast mieszkałem wtedy w Dzierżoniowie oddalonym o trzy kilometry od Bielawy. Całymi dniami kombinowałem wtedy jakby tu się załapać do zlecanej od czasu do czasu przez Domy Kultury pracy zwanej wtedy prelekcjami - ilustrowanymi muzyką z płyt.

Choć Dzierżoniów był większym od Bielawy miastem i miał więcej miejsc gdzie można było zorganizować owe prelekcje i prezentacje muzyki z płyt, to Bielawa okazała się bardziej nowoczesna i do przodu. Zapewne dzięki wspaniałym, młodym ludziom, którzy kierowali bielawskimi Domami Kultury. Człowiekiem, który mi zaufał i pierwszy dał szansę był niezapomniany, świeżo upieczony magister historii sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego, nowy kierownik Domu Kultury Zakładów Bawełnianych "Bielbaw" Pan Andrzej Janiszewski. To właśnie dzięki niemu pierwszy raz wystąpiłem publicznie prezentując płytę Led Zeppelin II.

Przygotowywałem się do tego kilka tygodni wcześniej i bardzo solidnie jak na tamte czasy i środki techniczne. Przede wszystkim nauczyłem się na pamięć z trudem zdobytej biografii Led Zeppelin. Napisałem sobie scenariusz oraz teksty zapowiedzi do poszczególnych nagrań. Dzień próby i ostatecznego sprawdzianu zbliżał się nieuchronnie. Tego dnia wstałem wcześnie rano, zrobiłem sobie wolne od szkoły i zawzięcie ćwiczyłem swoje zapowiedzi. Po południu pojechałem autobusem do Bielawy. Wysiadłem na rynku. Powietrze było ciepłe i pachniało zapachem pobliskich, górskich lasów. Na parterze Domu Kultury przywitał mnie zadowolony portier. Z czego on taki zadowolony - pomyślałem przez chwilkę. Wszedłem szerokimi schodami na pierwsze piętro. Otworzyłem drzwi do wielkiej sali i niemal zdębiałem. Sala była pełna ludzi. Jak mi później powiedziano było tam około 400 osób. Serce zaczęło mi mocno walić, oddech zrobił się przyspieszony. Przeszedłem na swoje miejsce, położyłem płytę na gramofon i zagrałem pierwsze nagranie "Whole Lotta Love". Usiadłem na jednej ze skrzyń dwóch grających kolumn głośnikowych Vermona, wziąłem w dłoń mikrofon i czekałem na koniec nagrania. To był moment mojej pierwszej w życiu publicznej wypowiedzi / zapowiedzi płyty i kolejnego nagrania. Taki deejayski chrzest.





Koleś z pierwszej klasy podstawówki


Latem 1969 roku od Adasia, kolesia, który był Polakiem i przyjechał z Anglii na wakacje do swojej babci, dowiedziałem się pierwszy raz o nowej modzie i zjawisku, które Anglicy nazywali DISCOTHEQUE czyli DYSKOTEKA. Adasia znałem i pamiętałem od 1959 roku. Siedział w ławce za mną kiedy obaj byliśmy w pierwszej klasie podstawówki.

Pewnego zimowego i mroźnego dnia 1959 roku przyszedł po niego do klasy wysoki facet. Nasza Pani powiedziała abyśmy się z Adasiem pożegnali bo wyjeżdża na zawsze do Anglii. Z całego, ośmioletniego okresu chodzenia do podstawówki zapamiętałem tylko kilka zdarzeń, które zrobiły na mnie duże wrażenie. Wyjazd Adasia i ten jego nowy, wielki, angielski tata wywarł na mnie, siedmioletnim brzdącu, największe wrażenie. Do dziś nie wiem dlaczego.

Kiedy po dziesięciu latach Adaś, już jako 17 latek, przyjechał do Polski na wakacje natychmiast go odnalazłem aby pogadać, wyciągnąć jak najwięcej wiadomości o tym jak żyje młody człowiek w kochanej wtedy przez nas wszystkich, za Beatlesów, za Rolling Stonesów i za Radio Luxembourg, Anglii. Adaś jeszcze mówił po polsku, ale miał już ciężki angielski akcent - co nawet mi się spodobało.

Siedzieliśmy do późna w nocy na granitowych schodach przed moim domem - On opowiadał, ja z rozdziawioną z wrażenia gębą słuchałem. Wtedy to właśnie doznawałem moich pierwszych życiowych fascynacji pewnymi nowymi dla mnie zjawiskami europejskiej i angielskiej pop kultury. Z opowieści Adasia najbardziej zainteresowały mnie właśnie dyskoteki. Ustaliłem, że są to miejsca, w których discjockeye grają i zapowiadają płyty, a ludzie słuchają albo tańczą.



Mając 17 lat podjąłem (jak się po latach okazało) życiową decyzję - że będę (żeby nie wiem co!) discjockeyem. Adaś, koleś ze szkolnej ławki w pierwszej klasie nigdy więcej już się w Polsce nie pojawił. Może dlatego, że zmarła jego babcia i nie miał już do kogo przyjeżdżać ? W mojej pamięci jednak pozostał na zawsze jako ten, który dwa razy wywarł na mnie ogromne wrażenie i nakierował mój los na inne, nowe tory. 






Początki wielkiej przygody,
mającej być sensem mego życia ...

1969, 1970, 1971 ...

W 1969 roku wpadłem na pomysł prezentacji płyt z moim komentarzem w domach kultury. Przez prawie rok pomysł dojrzewał, dużo też ćwiczyłem i szukałem kolesi z płytami – no bo ja oczywiście byłem za biedny aby choć jedną posiadać.

Zima 1970 roku była momentami dość ciepła jak na zimę w Sudetach. Chodziłem po domach kultury w Dzierżoniowie i Bielawie pytając czy można u nich zrobić takie prezentacje jakie sobie wymyśliłem. Wszyscy mnie oczywiście olewali za wyjątkiem jednego faceta, którym okazał się kierownik domu kultury zakładów ‘Bielbaw’ w Bielawie przy rynku. Andrzej Janiszewski (bo tak się nazywał) był świeżo upieczonym absolwentem Uniwersytetu Wrocławskiego na wydziale historii. Zgodził się na moje prezentacje i na początku lutego 1970 roku odbyła się pierwsza.

Zanim jednak do tego doszło – pisałem teksty komentarzy do poszczególnych nagrań, a pierwszą płytą którą zaplanowałem do prezentacji była pożyczona od kolesia Led Zeppelin II.

Znajomy wymalował mi piękny plakat na podstawie jakiegoś fajnego foto Led Zeppelin, który przykleiliśmy za szybą domu kultury, na parterze. Po paru dniach pojechałem do oddalonej o jakieś 4km od Dzierżoniowa, gdzie mieszkałem, Bielawy aby ustawić sprzęt i zrobić próbę. Po próbie pojechałem do domu, po czym wróciłem na godzinę 16.00 na prezentację / prelekcję - jak to nazwano. Samo wejście odbyło się normalnie, hol był pusty. Wszedłem schodami na pierwsze piętro gdzie znajdowała się duża sala, wszedłem w drzwi i omal nie padłem z wrażenia. Sala była pełna ludzi. Było ich tam chyba ze 400. Przeszedłem do sprzętu, załączyłem, położyłem płytę na gramofonie i jazda. Muzyka poleciała głośno z kolumn głośnikowych Vermona. Po pierwszym kawałku wygłosiłem jakiś wyuczony tekst po czym kolejny kawałek i tekst - - kolejne, kolejne i tak do końca. Pokonałem jakoś tremę, byłem jakby w amoku, w transie. Po zakończonej prezentacji ludzie pochodzili, pytali o różne sprawy, komentowali, a ja miałem max zaschnięte w gardle i mokre od potu (z przejęcia) plecy.

Kolejne prelekcje odbywały się co tydzień. Pamiętam niektóre płyty: Deep Purple, Ten Years After, Tremeloes, Grand Funk Railroad, Cream …





Po jakichś 4 imprezach tego typu zaplanowaliśmy dodatkowo imprezę taneczną. Miał zagrać fajny zespół blues-rockowy ćwiczący regularnie w domu kultury i grający do tańca  tzw. ‘fajfy’ oraz ja jako deejay puszczający muzę z płyt – także do tańca.

To była pierwsza dyskoteka w tym rejonie (Bielawa / Dzierżoniów, etc.). Warunki były max prymitywne, a mianowicie płyty puszczałem tylko z jednego gramofonu, a pomiędzy nimi musiałem robić jakieś odpowiednio długie zapowiedzi. Imprezy te spodobały się i grywaliśmy tak co weekend przez jakieś pół roku. Potem zespół się rozpadł i impreza upadła. Robiłem jednak nadal imprezy z prezentacją płyt. Pisałem też artykuły do prasy i książkę o The Beatles. Dwa moje artykuły wydrukowało szanowane pismo ‘Jazz’. Jeden z tych artykułów poświęcony był historii zawodu deejaya. Przez długie lata był to pierwszy i jedyny taki artykuł w polskiej prasie. A książka(?) - książka leży do dziś tak jak ją napisałem w 1971 roku. Kartki przez te ponad 50 lat pożółkły, a tusz z długopisu mocno wyblakł.

*
Zaliczałem też wszystkie rockowe koncerty jakie odbywały się w Kinoteatrze w Dzierżoniowie przy ul. Świdnickiej oraz drugim teatrze o nazwie „Włokniarz” (czasem kinie) koło stadionu. Z zapartym tchem oglądałem i słuchałem Niebiesko Czarnych z Adą Rusowicz i Wojtkiem Kordą, Januszem Popławskim, Czerwono Czarnych, Niemena, Silesian Blues Band, Józefa Skrzeka czy Breakout.  Umacniało się we mnie młodzieńcze i bardzo naiwne przeświadczenie, że idę dobrą drogą w życiu i że ja też zdobędę kiedyś dużą sławę i wielkie pieniądze.

*
Latem 1970 roku pojechałem do Sopotu zobaczyć głośną wtedy dyskotekę ‘Musicorama’ Franciszka Walickiego – managera wielu sławnych polskich zespołów rockowych, które wcześniej oglądałem na dwóch koncertowych scenach w Dzierżoniowie. Miałem trochę kasy i zamieszkałem w hotelu oddalonym jakieś pół kilometra od słynnego „Mąciaka” - głównego deptaka w Sopocie czyli ul. ‘Bohaterów Monte Cassino’. Chciałem sprawdzić jak wygląda ta „głośna” wówczas dyskoteka, jak grają deejaye czy jest to lepsze od tego co ja robię czyli moja dyskoteka, którą gram od kwietnia 1970 roku.

W brew pozorom bardzo łatwo było wejść do ‘Musicoramy’. Nie było tłumów przed wejściem, a i w środku było niewiele osób. Zasiadłem niedaleko konsolety i czekałem aż się zacznie. Ciekawy byłem co pokażą deejaye. Pierwsza zagrała Jana Kras, śliczna laska z fajnym głosem i fajnymi płytami. Potem Marek Gaszyński, którego znałem z programów radiowych, a około 23.00 na konsoli pojawił się największy wtedy gwiazdor czyli Piotr Kaczkowski autor znakomitego programu radiowego MiniMax. Byli dobrzy, fascynowali mnie, ale nie czułem się zbytnio od nich gorszy jako deejay prowincjonalnej dyskoteki w Bielawie. Wręcz przeciwnie, wydawało mi się, że mógłbym wskoczyć za kogoś z nich na konsoletę ‘Musicoramy’ i nikt by nie zauważył specjalnej różnicy. Innymi słowy, na początku wszyscy byliśmy sobie równi bo dla nas wszystkich był to początek dyskotek i zawodu deejaya w Polsce.

http://disco-yahupawul.blogspot.com/



Pod koniec 1971 roku mama zdecydowała się wyjechać z Dzierżoniowa na Śląsk – no a ja razem z nią. Niby było mi w Dzierżoniowie i Bielawie bardzo dobrze, miałem prześliczną i max sexowną dziewczynę z Bielawy, która była moją pierwszą w życiu dziewczyną i max wielką miłością. Życie miałem ciekawe, zrobiłem się lokalnie popularny, zarabiałem jakąś tam niewielką kasę, ale kusił mnie jednak wielki Śląsk, większe miasta i być może jakieś nowe, ale bliżej nieokreślone plany, marzenia …


1972 ...

Wczesną zimą byliśmy już na Śląsku - Górnym Śląsku. Pierwszy raz w życiu zetknąłem się z ludźmi mówiącymi śląską gwarą, bardzo często niezrozumiałą wtedy dla mnie. Zadziwiły mnie też charakterystyczne na Śląsku czerwone i zielone okna oraz niesamowity brud i smród dookoła.








... kliknij w foto aby powiększyć ...


foto z 1954 roku zrobione w parku naprzeciw dworca PKP w Dzierżoniowie
... ciekawostką tej fotki jest uliczna lampa gazowa widoczna w tle ...



... jeszcze wcześniej :-))))



z rodzicami w szpanerskim płaszczyku uszytym przez mamę




lata '70 disco deejay gwiazdor :-)))))




NASZA HISTORIA - (... krzywdy ocalone od zapomnienia)
Czytaj szerzej o moich komunistycznych prześladowcach z czasów reżimu 'prl': 
http://autor-pisarz.blogspot.com/p/casus-adam-halber-czyli-ohydne-prl.html




!! zobacz inne moje (ponad 60) blogi:
https://www.blogger.com/profile/17285858304639530388





(C) copyright
Proszę przesyłać uwagi, sugestie, propozycje zdjęć i tekstów bezpośrednio na adres:   pawul70@gmail.com                                                                                                        
Autor bloga dołoży wszelkich możliwych starań, aby prezentowane treści były prawdziwe oraz nie naruszały rzeczywistych praw osób trzecich, w tym praw autorskich (jeśli zostaną ujawnione, będą znane). 

Zważywszy jednak jak działa światowy internet, itp. należy brać pod uwagę fakt, że często nie można powyższego zagwarantować. Dlatego błędne informacje – brak autorstwa fotografii, tekstów, dokumentów, itp. ujawnionych na tym blogu nie mogą być podstawą jakichkolwiek roszczeń bez uprzedniego kontaktu z autorem celem ustalenia faktów, itp. 

**********************************************************

Please send comments, suggestions, photo and text suggestions directly to the following address: pawul70@gmail.com

The author of the blog will make every effort to ensure that the presented content is true
and did not infringe the actual rights of third parties, including copyright (if any
disclosed will be known).

However, considering how the global internet works, etc., it should be taken into account that this often cannot be guaranteed. Therefore, incorrect information - the lack of authorship of photos, texts, documents, etc. disclosed on this blog cannot be the basis for any claims
without prior contact with the author to establish the facts, etc.