Dear Reader…
If you find a link or other flaw on this or any other blog of mine
If you find a link or other flaw on this or any other blog of mine
that does not work - let me know - I'll fix it :-)
------------------------------------------------------------------------
Czytelniku szanowny …
Jeżeli znajdziesz na tym lub innym moim blogu link lub inny mankament,
------------------------------------------------------------------------
Czytelniku szanowny …
Jeżeli znajdziesz na tym lub innym moim blogu link lub inny mankament,
który nie działa - daj znać – naprawię to :-)
... ja - Jan Pawul - Ślązak narodowości polskiej !! ______________________________________________________________________ Dolnoślązak z urodzenia (1952),Ślązak z wyboru (1972) i do końca ... |
... over 75 blogs author - red by over 2.912.000 readers worldwide ... _____________________________________________________ check them all under below link: |
... wszystko co fajne w jednym miejscu ...
+ cytaty zebranych w internecie materiałów
Miasto założone zostało zapewne przed 1230 rokiem. Po raz pierwszy było wzmiankowane w dokumencie biskupa Tomasza I z 1258 r., wymieniającym gród nad Piławą. Dzierżoniów już na początku XIV w. stał się jednym z większych ośrodków księstwa świdnicko-jaworskiego.
!! to jest blog o tym jak JA pamiętam Dzierżoniów
z moich dziecinnych i młodzieńczych lat ...
z moich dziecinnych i młodzieńczych lat ...
- czyli taka moja "ziemia święta" we wspomnieniach
+ coś tam jeszcze ...
**
dwie książki o moim ponad 70-letnim życiu na Dolnym i Górnym Śląsku
oraz w UK i USA - o tym co widziałem, co słyszałem,
koło kogo albo czego byłem blisko lub brałem udział:
1.) https://slazak-gorlol-wulec-krojcok-werbus.blogspot.com/
2.) https://januszek-dzierzoniow-reichenbach.blogspot.com
1.) https://slazak-gorlol-wulec-krojcok-werbus.blogspot.com/
2.) https://januszek-dzierzoniow-reichenbach.blogspot.com
przeczytaj fragmenty pod powyższymi linkami ...
... kliknij w foto aby powiększyć ...
******************************************************
******************************************************
JAK KUPIĆ ??
Książki dostępne tylko w wersji elektronicznej czyli na płycie DVD-R lub CDR jako DVD-Rom lub CD-Rom.
Książki zawierają treść w plikach PDF oraz sporo zdjęć w plikach JPG.
*** zainteresowanych proszę o kontakt: pawul70@gmail.com
rozkosz dla oczu ...
przecudowne foto Arkadiusza Krzyżaniaka
zdolności autora to jedno, a przepiękny widok natury i miasta na jej tle - to drugie :-))))))
Pierwsi w większości uciekli ze strachu i za grzechy własne oraz swego bandzior-świr-wodza - resztę wypędzono. Ci drudzy opuścili miasto w wyniku komuszej nagonki politycznej i nie tylko.
Wtedy w latach '50, '60 nie zastanawiałem się nad tym. Dzisiaj tak - dzisiaj myślę o tym wszystkim (szczególnie tworząc tego bloga) co działo się na tej ziemi.
To nie jest tylko nasze miasto. Nie byłoby Dzierżoniowa gdyby nie Reichenbach i oni - ci którzy miasto mozolnie budowali, a co na tym blogu pokazuję wyraźnie.
***
i budowniczych to REICHENBACH. Po II wojnie światowej w wyniku zmian terytorialnych
w Europie Niemcy stracili kontrolę nad regionem na rzecz Polski. Wówczas to, po pewnych wahaniach i niezdecydowaniu kombinowano z różnymi nazwami - DROBNISZÓW, RYCHBACH by wreszcie w roku 1946 ustanowić nazwę DZIERŻONIÓW.
chłopak z Dzierżoniowa ...
Właśnie w Dzierżoniowie spędziłem pierwsze 20 lat mojego życia. Nie wszystko mi się podobało ale i tak wracam do tego z sentymentem. Może dlatego że innego życia nie miałem i pamiętam tylko to ...
Oto fragment mojej książki / eKsiążki 'DISCJOCKEY - zdeptane marzenia'
nawiązujący do lat spędzonych w Dzierżoniowie.
Właśnie w Dzierżoniowie spędziłem pierwsze 20 lat mojego życia. Nie wszystko mi się podobało ale i tak wracam do tego z sentymentem. Może dlatego że innego życia nie miałem i pamiętam tylko to ...
Oto fragment mojej książki / eKsiążki 'DISCJOCKEY - zdeptane marzenia'
nawiązujący do lat spędzonych w Dzierżoniowie.
http://disco-dj-memorabilia-for-sale.blogspot.com
Najpierw było zbieranie zdjęć. Pierwsze dostałem od Zbyszka Sękowskiego (jego tata był ważnym działaczem partyjnym w mieście) mieszkającego na ul. Pocztowej w Dzierżoniowie, kuzyna mojego kolesia z dzieciństwa Andrzeja Błaszczyka, z którym spotkaliśmy się jak mieliśmy po jakieś 5 lat. Andrzej przeprowadził się do domu obok mojego. Trzymaliśmy się bardzo długo jako dwaj kolesie i dopiero kiedy mieliśmy po jakieś 16, 17 lat wszystko zaczęło się zmieniać. Każdy poszedł swoją drogą.
Mam w swej kolekcji płyt, uzbieranej z wielkim trudem przez ostatnie 30-40 lat, jedną taką szczególną, symboliczną, która wywołuje w mej pamięci wspomnienia. Nie gram już tej płyty bo mi jej szkoda, a poza tym strasznie trzeszczy bo swoje przeszła. Czasem tylko na nią patrzę, po czym zamykam oczy, a z pamięci wydobywają się obrazki sprzed wielu, wielu lat. Kiedy ponownie otwieram oczy by spojrzeć na płytę, zanim schowam ją do kuferka, zauważam na jej powierzchni coś malutkiego i mokrego co rozlewa się wąską strużką pomiędzy rowkami. Czas zatarł ostrość obrazów, ale pamiętam niektórych ludzi, miejsca, okoliczności i sprawy nadające wówczas sens memu życiu.
Była późna i ciepła wiosna roku 1966, mieszkałem wtedy w Dzierżoniowe niewielkim malowniczym mieście u podnóża Sudetów. W miejscowym kinie "Piast" wyświetlano angielski film pod tytułem "The Beatles". W innych krajach pokazywano ten film pod oryginalnym tytułem "A Hard Days Night".
Jesień roku 1968 była chłodna i deszczowa. Dużo czasu spędzałem wówczas w moim maleńkim pokoiku na poddaszu przerobionym własnymi rękoma z części strychowej komórki. Miałem szesnaście lat i dostawałem wypieków na twarzy gdy późną nocą, w tajemnicy przed wychowującą mnie i mojego brata samotnie matką, z rozwartymi z przejęcia ustami, wsłuchiwałem się w głos człowieka z radia. To było Radio Luxembourg208, a
głos należał do znakomitego angielskiego discjockeya Alana Freemana. Był to
pierwszy discjockey, którego słyszałem w swoim dotychczasowym, krótkim życiu i
zarazem wstęp do fascynacji tym zawodem. Wkrótce zacząłem próby naśladowania
takiego sposobu mówienia, prezentowania muzyki z płyt.
Latem 1969 roku od Adasia, kolesia, który był Polakiem i przyjechał z Anglii na wakacje do swojej babci, dowiedziałem się pierwszy raz o nowej modzie i zjawisku, które Anglicy nazywali DISCOTHEQUE czyli DYSKOTEKA. Adasia znałem i pamiętałem od 1959 roku. Siedział w ławce za mną kiedy obaj byliśmy w pierwszej klasie podstawówki.
W 1969 roku wpadłem na pomysł prezentacji płyt z moim komentarzem w domach kultury. Przez prawie rok pomysł dojrzewał, dużo też ćwiczyłem i szukałem kolesi z płytami – no bo ja oczywiście byłem za biedny aby choć jedną posiadać.
DISCJOCKEY
... zdeptane marzenia ...
... ludzi światłych i inteligentnych
od ludzi prymitywnych i głupich
odróżnia mądrość czyli wiedza o przeszłości ...
Intro ... (text z roku 2002)
W latach ’70 - kiedy na
świecie działy się niezwykle ciekawe rzeczy, kiedy za oceanem rodziła się
muzyka disco, Polska i Polacy pozostawali (bez ich winy) w głębokim zacofaniu i
niewiedzy na temat w/w zjawisk. Byliśmy szczelnie oddzieleni od świata i
cywilizacji słynną „żelazną kurtyną”, którą opuścili komunistyczni władcy
naszego kraju. Owa „żelazna kurtyna” nie przepuszczała wiadomości, muzyki,
rodzących się w Nowym Jorku nagrań, mixów itp. rzeczy. Narodowi polskiemu, a
raczej części tego narodu, śmignęło koło nosa wiele ciekawych zdarzeń. Ówczesne
polskie media kierowane przez specjalnie dobrane, usłużne wobec „władzy”
niedouczone ćwoki z pełną nieświadomością, a być może z perfidnym rozmysłem
(kto to wie?) spowodowały, że w umysłach i pamięci Polaków (poza nielicznymi
wyjątkami) nie było i nie ma wiedzy o tamtych czasach, o ludziach którzy
tworzyli disco.
Od momentu politycznego
przełomu w 1989 roku minęło kilkanaście lat w czasie których tzw. muzyczne
biznes i media w Polsce zajęte były przede wszystkim: piractwem i tworzeniem
fortun budowanych na zwykłym złodziejstwie. Kradli i handlowali tym co drogą
losowych wypadków stało się tutaj znane, popularne i mogło przynieść szybkie
dochody. Dalekie to wszystko było od prawdy i wiedzy mogących zniwelować
przepaść dzielącą Polaków od osiągnięć światowej kultury. Czas leczy wszelkie
choroby społeczne toteż i w Polsce widać z lekka przejawy zdrowego.
Są na przykład wreszcie
możliwości pisania – pisania także i o tym, co jak już wspomniałem, uciekło
Polakom (poza kilkoma wyjątkami) koło nosa pozostawiając w ich umysłach pustkę
i niewiedzę na temat pewnych zagadnień związanych z cywilizacyjnym dorobkiem
muzycznym ludzkości. Wychodząc z założenia, że lepiej późno niż wcale – piszę
informując o tym co w/w pustkę i niewiedzę pozwoli zapełnić: faktami,
nazwiskami, tytułami, datami i opisami zdarzeń.
W
czasach kiedy zaczynała się historia disco nikt nie dbał o to (szczególnie tu w
Polsce !!) aby zachować dla potrzeb porządku historycznego różne istotne fakty,
nazwiska, zdarzenia i daty. Z tego też powodu (dziś po latach) dość trudne i
nieprecyzyjne jest ustalenie jak to się wszystko zaczęło.
Pierwsze kroczki ...
Najpierw było zbieranie zdjęć. Pierwsze dostałem od Zbyszka Sękowskiego (jego tata był ważnym działaczem partyjnym w mieście) mieszkającego na ul. Pocztowej w Dzierżoniowie, kuzyna mojego kolesia z dzieciństwa Andrzeja Błaszczyka, z którym spotkaliśmy się jak mieliśmy po jakieś 5 lat. Andrzej przeprowadził się do domu obok mojego. Trzymaliśmy się bardzo długo jako dwaj kolesie i dopiero kiedy mieliśmy po jakieś 16, 17 lat wszystko zaczęło się zmieniać. Każdy poszedł swoją drogą.
Zaczęło się
od filmu The Beatles – rysowanie napisów i obrazków na murach.
Potem za kasę
ze szkolnego SKO – pierwsza rock’n’rollowa płyta kupiona w komisie - 7” EP (epka) Niemen, Michaj
Burano, Toni Keczer. Nie miałem wtedy gramofonu i nie mogłem jej posłuchać, ale
miałem ją i samo patrzenie na nią sprawiało mi przyjemność. Płytę tą pierwszy
raz odtworzyłem wiele lat później. Takie to było życie, takie czasy – komuno-PRL-bieda.
W 1967 / 68
roku słuchałem godzinami Studio Rytm - Polskiego Radia czy Radio Luxembourg i
naśladowałem jakimś bełkotem mającym być niby to językiem angielskim tych deejayów
z radia. Matka mnie pytała czy nie postradałem zmysłów czy co – czemu tak
bełkotam i wykrzykuję coś tam na tym swoim strychowym pokoiku 1.5m2.
W 1969 roku
skolegowałem się z chłopakami z tzw. (przeze mnie) Radio RTV z
dzierżoniowskiego Technikum Radiowo – Telewizyjnego w Dzierżoniowie. Pamiętam
jak tyraliśmy po nocach ćwicząc i nagrywając programy – kierowane następnie do
emisji w głośnikach szkolnego internatu (jakieś 400 słuchaczy) + głośnikach na
szkolnych korytarzach, (jakieś 900 słuchaczy) uruchamianych na długiej, 20
minutowej przerwie. Dużo czasu wtedy zajmowało mi pisanie tekstów komentarzy do
nagrań z trudem zdobytych / wypożyczonych płyt. Następnie teksty te ćwiczyłem
godzinami aby je wreszcie nagrać jako tzw. „deejay gadka do mikrofonu”. Szło
fajnie, ale jak wszystko miało to swój początek jak też i koniec.
Łza na płycie
Mam w swej kolekcji płyt, uzbieranej z wielkim trudem przez ostatnie 30-40 lat, jedną taką szczególną, symboliczną, która wywołuje w mej pamięci wspomnienia. Nie gram już tej płyty bo mi jej szkoda, a poza tym strasznie trzeszczy bo swoje przeszła. Czasem tylko na nią patrzę, po czym zamykam oczy, a z pamięci wydobywają się obrazki sprzed wielu, wielu lat. Kiedy ponownie otwieram oczy by spojrzeć na płytę, zanim schowam ją do kuferka, zauważam na jej powierzchni coś malutkiego i mokrego co rozlewa się wąską strużką pomiędzy rowkami. Czas zatarł ostrość obrazów, ale pamiętam niektórych ludzi, miejsca, okoliczności i sprawy nadające wówczas sens memu życiu.
The Beatles
Była późna i ciepła wiosna roku 1966, mieszkałem wtedy w Dzierżoniowe niewielkim malowniczym mieście u podnóża Sudetów. W miejscowym kinie "Piast" wyświetlano angielski film pod tytułem "The Beatles". W innych krajach pokazywano ten film pod oryginalnym tytułem "A Hard Days Night".
W
domu się nie przelewało, a zatem chcąc iść do kina musiałem sobie sam
wykombinować kasę na bilet. Wypatrywałem na pobliskich skwerach i w
zaniedbanych parkach lokalnych pijaczków. Tych nie brakowało wtedy, jest ich
też uciążliwy nadmiar i dzisiaj. Moczymordy, jak zwała ten element moja mama,
zawsze zostawiały flaszki po gorzale pewnie dlatego, że nie chciało im się tego
nosić do odległych skupów butelek. Znałem dość dobrze swoje miasto jak też
miałem nieźle "obcykany" cały okoliczny teren. Zbierałem wszystkie te
butelki i to był mój sposób na zarabianie jakiejś tam mizernej, ale jednak
kasy. Po kilku dniach zbierania było mnie wreszcie stać aby sobie kupić bilet i
zasiąść wygodnie w kinowym fotelu.
Z
bijącym sercem oczekiwałem na to co zobaczę. Pojęcia nie miałem co zobaczę, ale
jakimś dziwnym sposobem wyczuwałem, że coś się święci. Wolno zgasły światła, z
za obrazu walnęła muzyka jakiej jeszcze nie znałem, nigdy nie słyszałem.
Przesuwające się przed moimi oczami obrazy, postacie Beatlesów oraz śpiewane
przez nich wspaniałe przebojowe piosenki wciągnęły mnie w oglądaną historię
niczym w zaczarowaną bajkę.
Miałem
zaledwie 14 lat - otwarty, chłonny umysł i czułem jak w ciemnościach
dzierżoniowskiego kina "Piast" ulegałem coraz większej fascynacji tym
co widziałem i słyszałem. Film trwał jakieś 80, a może 100 minut, ale
mnie wydawało się, że to była chwilka zaledwie pomiędzy pierwszymi obrazkami,
które ujrzałem na ekranie, a końcowym napisem The End. Dziś z perspektywy lat
mogę szczerze napisać, że moja młodość dzieliła się na okres przed i po
obejrzeniu filmu "The Beatles". Przed filmem byłem najzwyczajniejszym
chłopakiem jakich miliony wzrastały w Polsce lat '60. W tygodniu jak każdy
biegałem do szkoły, po szkole brudziłem się i darłem spodnie na płotach i
drzewach. W niedziele na życzenie rodziców pełniłem obowiązki ministranta w
miejscowym kościele. Nie zdawałem sobie tak naprawdę sprawy, że są inne kraje,
ludzie i zjawiska takie jak The Beatles i ich muzyka. Moje życie wyznaczał rytm
egzystencji rodzinnego domu i miasta.
Matka,
ojciec, młodszy brat, kilku bliższych i dalszych kolegów, okoliczne ulice i
place gdzie spędzaliśmy dzieciństwo to było wszystko co znałem, co miałem i co
w zupełności mi wystarczało, z czym było mi bardzo dobrze. Kilkadziesiąt minut
przed kinowym ekranem i tym co na nim się działo zburzyło sielski spokój całego
tego mojego świata, w którym się dotychczas wychowywałem. Do młodego umysłu
zakradł się jakiś bakcyl, który z czasem ogarniał go coraz bardziej powodując
pewien zamęt czy coś takiego. Zobaczyłem i usłyszałem to "inne", to
coś co w umysłach milionów mnie podobnych dzieciaków zrewolucjonizowało poglądy
(takie jakie mogą mieć kilkunastoletnie dzieciaki) na najbliższe otoczenie czy
pojęcie o odległym świecie. Zaczęły się jakieś marzenia, dążenia, całkiem nowe
i nieznane mi wcześniej pragnienia. Spodobał mi się ten nowy stan rzeczy i
coraz głębiej i głębiej wciągała mnie ta nowa fascynacja.
Zaczęło
się zbieranie fotografii i biografii big beatowych zespołów. Z kolegami z klasy
założyliśmy zespół i chcieliśmy grać tak jak Beatlesi czy im podobni, którzy
jak grzyby po deszczu wyrastali w Polsce i poza nią. Światowa rewolucja
kulturalna i społeczna lat '60 stała się faktem i bardzo mnie cieszyło, że
brałem w tym, na swój sposób, ale jednak jakiś tam udział. Pewnie gdyby nie
Elvis Presley w USA i Beatlesi w Europie to zupełnie inaczej potoczyłyby się
losy milionów młodych ludzi na całym świecie, losy całej muzyki, losy
wszystkich muzyków, artystów i wszystkiego co się z tym zawsze wiązało i wiąże.
Był sobie deejay
Jesień roku 1968 była chłodna i deszczowa. Dużo czasu spędzałem wówczas w moim maleńkim pokoiku na poddaszu przerobionym własnymi rękoma z części strychowej komórki. Miałem szesnaście lat i dostawałem wypieków na twarzy gdy późną nocą, w tajemnicy przed wychowującą mnie i mojego brata samotnie matką, z rozwartymi z przejęcia ustami, wsłuchiwałem się w głos człowieka z radia. To było Radio Luxembourg
Wszystko
było udawane bo za biedny byłem, aby posiadać jakiekolwiek płyty czy gramofon
ze sprzętem nagłaśniającym. Nie zdawałem sobie wtedy sprawy co robię i po co.
Był to jakiś niekontrolowany odruch, wewnętrzna potrzeba. Życie wzbogacało mnie
o nowe doświadczenia, żądało poświęceń i wyrzeczeń. Dokonanie wyboru pomiędzy
tym co było powszechnie uznawane, szanowane i zalecane młodym ludziom, a tym co
było w ówczesnej Polsce fantazją, pustką, niczym - stało się dla mnie wielkim
problemem mającym w dalszej przyszłości położyć się ponurym cieniem na moim
życiu. W końcu wybrałem. Mimo wszelkich niesprzyjających mi w tamtych czasach,
przeróżnych okoliczności, dążyłem do tego, aby zostać discjockeyem. Godziny
ćwiczeń, rozmyślania, słuchania. Wreszcie praca w domach kultury i szkolnym
radiowęźle.
Był
słoneczny i dość ciepły wiosenny dzień roku 1970 gdy mój utalentowany kolega
malował dwa ogromne plakaty grupy Led Zeppelin informujące, że wkrótce odbędzie
się prezentacja płyty Led Zeppelin II w Domu Kultury Zakładów Bawełnianych
"Bielbaw" w malowniczo położonej u podnóża Sudetów Bielawie. Ja
natomiast mieszkałem wtedy w Dzierżoniowie oddalonym o trzy kilometry od
Bielawy. Całymi dniami kombinowałem wtedy jakby tu się załapać do zlecanej od
czasu do czasu przez Domy Kultury pracy zwanej wtedy prelekcjami -
ilustrowanymi muzyką z płyt.
Choć
Dzierżoniów był większym od Bielawy miastem i miał więcej miejsc gdzie można
było zorganizować owe prelekcje i prezentacje muzyki z płyt, to Bielawa okazała
się bardziej nowoczesna i do przodu. Zapewne dzięki wspaniałym, młodym ludziom,
którzy kierowali bielawskimi Domami Kultury. Człowiekiem, który mi zaufał i
pierwszy dał szansę był niezapomniany, świeżo upieczony magister historii
sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego, nowy kierownik Domu Kultury Zakładów
Bawełnianych "Bielbaw" Pan Andrzej Janiszewski. To właśnie dzięki
niemu pierwszy raz wystąpiłem publicznie prezentując płytę Led Zeppelin II.
Przygotowywałem
się do tego kilka tygodni wcześniej i bardzo solidnie jak na tamte czasy i
środki techniczne. Przede wszystkim nauczyłem się na pamięć z trudem zdobytej
biografii Led Zeppelin. Napisałem sobie scenariusz oraz teksty zapowiedzi do
poszczególnych nagrań. Dzień próby i ostatecznego sprawdzianu zbliżał się
nieuchronnie. Tego dnia wstałem wcześnie rano, zrobiłem sobie wolne od szkoły i
zawzięcie ćwiczyłem swoje zapowiedzi. Po południu pojechałem autobusem do
Bielawy. Wysiadłem na rynku. Powietrze było ciepłe i pachniało zapachem
pobliskich, górskich lasów. Na parterze Domu Kultury przywitał mnie zadowolony
portier. Z czego on taki zadowolony - pomyślałem przez chwilkę. Wszedłem
szerokimi schodami na pierwsze piętro. Otworzyłem drzwi do wielkiej sali i
niemal zdębiałem. Sala była pełna ludzi. Jak mi później powiedziano było tam
około 400 osób. Serce zaczęło mi mocno walić, oddech zrobił się przyspieszony.
Przeszedłem na swoje miejsce, położyłem płytę na gramofon i zagrałem pierwsze
nagranie "Whole Lotta Love". Usiadłem na jednej ze skrzyń dwóch
grających kolumn głośnikowych Vermona, wziąłem w dłoń mikrofon i czekałem na
koniec nagrania. To był moment mojej pierwszej w życiu publicznej wypowiedzi /
zapowiedzi płyty i kolejnego nagrania. Taki deejayski chrzest.
Koleś z pierwszej klasy podstawówki
Latem 1969 roku od Adasia, kolesia, który był Polakiem i przyjechał z Anglii na wakacje do swojej babci, dowiedziałem się pierwszy raz o nowej modzie i zjawisku, które Anglicy nazywali DISCOTHEQUE czyli DYSKOTEKA. Adasia znałem i pamiętałem od 1959 roku. Siedział w ławce za mną kiedy obaj byliśmy w pierwszej klasie podstawówki.
Pewnego
zimowego i mroźnego dnia 1959 roku przyszedł po niego do klasy wysoki facet.
Nasza Pani powiedziała abyśmy się z Adasiem pożegnali bo wyjeżdża na zawsze do
Anglii. Z całego, ośmioletniego okresu chodzenia do podstawówki zapamiętałem
tylko kilka zdarzeń, które zrobiły na mnie duże wrażenie. Wyjazd
Adasia i ten jego nowy, wielki, angielski tata wywarł na mnie, siedmioletnim
brzdącu, największe wrażenie. Do dziś nie wiem dlaczego.
Kiedy
po dziesięciu latach Adaś, już jako 17 latek, przyjechał do Polski na wakacje
natychmiast go odnalazłem aby pogadać, wyciągnąć jak najwięcej wiadomości o tym
jak żyje młody człowiek w kochanej wtedy przez nas wszystkich, za Beatlesów, za
Rolling Stonesów i za Radio Luxembourg, Anglii. Adaś jeszcze mówił po polsku,
ale miał już ciężki angielski akcent - co nawet mi się spodobało.
Siedzieliśmy
do późna w nocy na granitowych schodach przed moim domem -
On opowiadał, ja z rozdziawioną z wrażenia gębą słuchałem. Wtedy to właśnie
doznawałem moich pierwszych życiowych fascynacji pewnymi nowymi dla mnie
zjawiskami europejskiej i angielskiej pop kultury. Z opowieści Adasia
najbardziej zainteresowały mnie właśnie dyskoteki. Ustaliłem, że są to miejsca,
w których discjockeye
grają i zapowiadają płyty, a ludzie słuchają albo tańczą.
Mając
17 lat podjąłem (jak się po latach okazało) życiową decyzję - że będę (żeby nie
wiem co!) discjockeyem. Adaś, koleś ze szkolnej ławki w pierwszej klasie nigdy
więcej już się w Polsce nie pojawił. Może dlatego, że zmarła jego babcia i nie
miał już do kogo przyjeżdżać ? W mojej pamięci jednak pozostał na zawsze jako
ten, który dwa razy wywarł na mnie ogromne wrażenie i nakierował mój los na
inne, nowe tory.
Początki
wielkiej przygody,
mającej
być sensem mego życia ...
1969, 1970, 1971 ...
W 1969 roku wpadłem na pomysł prezentacji płyt z moim komentarzem w domach kultury. Przez prawie rok pomysł dojrzewał, dużo też ćwiczyłem i szukałem kolesi z płytami – no bo ja oczywiście byłem za biedny aby choć jedną posiadać.
Zima 1970
roku była momentami dość ciepła jak na zimę w Sudetach. Chodziłem po domach
kultury w Dzierżoniowie i Bielawie pytając czy można u nich zrobić takie
prezentacje jakie sobie wymyśliłem. Wszyscy mnie oczywiście olewali za
wyjątkiem jednego faceta, którym okazał się kierownik domu kultury zakładów
‘Bielbaw’ w Bielawie przy rynku. Andrzej Janiszewski (bo tak się nazywał) był
świeżo upieczonym absolwentem Uniwersytetu Wrocławskiego na wydziale historii.
Zgodził się na moje prezentacje i na początku lutego 1970 roku odbyła się
pierwsza.
Zanim jednak
do tego doszło – pisałem teksty komentarzy do poszczególnych nagrań, a pierwszą
płytą którą zaplanowałem do prezentacji była pożyczona od kolesia Led Zeppelin
II.
Znajomy
wymalował mi piękny plakat na podstawie jakiegoś fajnego foto Led Zeppelin,
który przykleiliśmy za szybą domu kultury, na parterze. Po paru dniach
pojechałem do oddalonej o jakieś 4km od Dzierżoniowa, gdzie mieszkałem, Bielawy
aby ustawić sprzęt i zrobić próbę. Po próbie pojechałem do domu, po czym
wróciłem na godzinę 16.00 na prezentację / prelekcję - jak to nazwano. Samo
wejście odbyło się normalnie, hol był pusty. Wszedłem schodami na pierwsze
piętro gdzie znajdowała się duża sala, wszedłem w drzwi i omal nie padłem z
wrażenia. Sala była pełna ludzi. Było ich tam chyba ze 400. Przeszedłem do
sprzętu, załączyłem, położyłem płytę na gramofonie i jazda. Muzyka poleciała
głośno z kolumn głośnikowych Vermona. Po pierwszym kawałku wygłosiłem jakiś
wyuczony tekst po czym kolejny kawałek i tekst - - kolejne, kolejne i tak do
końca. Pokonałem jakoś tremę, byłem jakby w amoku, w transie. Po zakończonej
prezentacji ludzie pochodzili, pytali o różne sprawy, komentowali, a ja miałem
max zaschnięte w gardle i mokre od potu (z przejęcia) plecy.
Kolejne
prelekcje odbywały się co tydzień. Pamiętam niektóre płyty: Deep Purple, Ten
Years After, Tremeloes, Grand Funk Railroad, Cream …
Po jakichś 4
imprezach tego typu zaplanowaliśmy dodatkowo imprezę taneczną. Miał zagrać
fajny zespół blues-rockowy ćwiczący regularnie w domu kultury i grający do
tańca tzw. ‘fajfy’ oraz ja jako deejay
puszczający muzę z płyt – także do tańca.
To była
pierwsza dyskoteka w tym rejonie (Bielawa / Dzierżoniów, etc.). Warunki były
max prymitywne, a mianowicie płyty puszczałem tylko z jednego gramofonu, a
pomiędzy nimi musiałem robić jakieś odpowiednio długie zapowiedzi. Imprezy te
spodobały się i grywaliśmy tak co weekend przez jakieś pół roku. Potem zespół
się rozpadł i impreza upadła. Robiłem jednak nadal imprezy z
prezentacją płyt. Pisałem też artykuły do prasy i książkę o The Beatles. Dwa moje
artykuły wydrukowało szanowane pismo ‘Jazz’. Jeden z tych artykułów poświęcony
był historii zawodu deejaya. Przez długie lata był to pierwszy i jedyny taki
artykuł w polskiej prasie. A książka(?) - książka leży do dziś tak jak ją
napisałem w 1971 roku. Kartki przez te ponad 50 lat pożółkły, a tusz z
długopisu mocno wyblakł.
*
Zaliczałem
też wszystkie rockowe koncerty jakie odbywały się w Kinoteatrze w Dzierżoniowie
przy ul. Świdnickiej oraz drugim teatrze o nazwie „Włokniarz” (czasem kinie)
koło stadionu. Z zapartym tchem oglądałem i słuchałem Niebiesko Czarnych z Adą
Rusowicz i Wojtkiem Kordą, Januszem Popławskim, Czerwono Czarnych, Niemena,
Silesian Blues Band, Józefa Skrzeka czy Breakout. Umacniało się we mnie młodzieńcze i bardzo
naiwne przeświadczenie, że idę dobrą drogą w życiu i że ja też zdobędę kiedyś
dużą sławę i wielkie pieniądze.
*
Latem 1970
roku pojechałem do Sopotu zobaczyć głośną wtedy dyskotekę ‘Musicorama’
Franciszka Walickiego – managera wielu sławnych polskich zespołów rockowych,
które wcześniej oglądałem na dwóch koncertowych scenach w Dzierżoniowie. Miałem
trochę kasy i zamieszkałem w hotelu oddalonym jakieś pół kilometra od słynnego
„Mąciaka” - głównego deptaka w Sopocie czyli ul. ‘Bohaterów Monte Cassino’.
Chciałem sprawdzić jak wygląda ta „głośna” wówczas dyskoteka, jak grają deejaye
czy jest to lepsze od tego co ja robię czyli moja dyskoteka, którą gram od
kwietnia 1970 roku.
W brew
pozorom bardzo łatwo było wejść do ‘Musicoramy’. Nie było tłumów przed
wejściem, a i w środku było niewiele osób. Zasiadłem niedaleko konsolety i
czekałem aż się zacznie. Ciekawy byłem co pokażą deejaye. Pierwsza zagrała Jana
Kras, śliczna laska z fajnym głosem i fajnymi płytami. Potem Marek Gaszyński,
którego znałem z programów radiowych, a około 23.00 na konsoli pojawił się
największy wtedy gwiazdor czyli Piotr Kaczkowski autor znakomitego programu
radiowego MiniMax. Byli dobrzy,
fascynowali mnie, ale nie czułem się zbytnio od nich gorszy jako deejay
prowincjonalnej dyskoteki w Bielawie. Wręcz przeciwnie, wydawało mi się, że
mógłbym wskoczyć za kogoś z nich na konsoletę ‘Musicoramy’ i nikt by nie
zauważył specjalnej różnicy. Innymi słowy, na początku wszyscy byliśmy sobie
równi bo dla nas wszystkich był to początek dyskotek i zawodu deejaya w Polsce.
http://disco-yahupawul.blogspot.com/
http://disco-yahupawul.blogspot.com/
Pod koniec
1971 roku mama zdecydowała się wyjechać z Dzierżoniowa na Śląsk – no a ja
razem z nią. Niby było mi w Dzierżoniowie i Bielawie bardzo dobrze, miałem
prześliczną i max sexowną dziewczynę z Bielawy, która była moją pierwszą w
życiu dziewczyną i max wielką miłością. Życie miałem ciekawe, zrobiłem się
lokalnie popularny, zarabiałem jakąś tam niewielką kasę, ale kusił mnie jednak
wielki Śląsk, większe miasta i być może jakieś nowe, ale bliżej nieokreślone
plany, marzenia …
1972 ...
Wczesną zimą
byliśmy już na Śląsku - Górnym Śląsku. Pierwszy raz w życiu zetknąłem się z ludźmi mówiącymi
śląską gwarą, bardzo często niezrozumiałą wtedy dla mnie. Zadziwiły
mnie też charakterystyczne na Śląsku czerwone i zielone okna oraz niesamowity
brud i smród dookoła.
... kliknij w foto aby powiększyć ...
foto z 1954 roku zrobione w parku naprzeciw dworca PKP w Dzierżoniowie
... ciekawostką tej fotki jest uliczna lampa gazowa widoczna w tle ...
NASZA HISTORIA - (... krzywdy ocalone od zapomnienia)
Czytaj szerzej o moich komunistycznych prześladowcach z czasów reżimu 'prl':
http://autor-pisarz.blogspot.com/p/casus-adam-halber-czyli-ohydne-prl.html
http://autor-pisarz.blogspot.com/p/casus-adam-halber-czyli-ohydne-prl.html
(C) copyright
Proszę przesyłać uwagi, sugestie, propozycje zdjęć i tekstów bezpośrednio na adres: pawul70@gmail.com
Autor bloga dołoży wszelkich możliwych starań, aby prezentowane treści były prawdziwe oraz nie naruszały rzeczywistych praw osób trzecich, w tym praw autorskich (jeśli zostaną ujawnione, będą znane).
Zważywszy jednak jak działa światowy internet, itp. należy brać pod uwagę fakt, że często nie można powyższego zagwarantować. Dlatego błędne informacje – brak autorstwa fotografii, tekstów, dokumentów, itp. ujawnionych na tym blogu nie mogą być podstawą jakichkolwiek roszczeń bez uprzedniego kontaktu z autorem celem ustalenia faktów, itp.
**********************************************************
Please send comments, suggestions, photo and text suggestions directly to the following address: pawul70@gmail.com
The author of the blog will make every effort to ensure that the presented content is true
and did not infringe the actual rights of third parties, including copyright (if any
disclosed will be known).
However, considering how the global internet works, etc., it should be taken into account that this often cannot be guaranteed. Therefore, incorrect information - the lack of authorship of photos, texts, documents, etc. disclosed on this blog cannot be the basis for any claims
without prior contact with the author to establish the facts, etc.